Przeglądając kolejny magazyn "Charaktery" (Charaktery nr 10 (81) październik 2003) natrafiłam na tytuł "Człowiek, co chce, uczynić może". Słowa te w nieco zmienionej formie powtarzam prawie codziennie swoim uczniom na lekcjach matematyki.
Artykuł Joanny Heidtman poruszał szeroki temat związany z samooceną i z samospełniającym się proroctwem, kategoryzowaniem, szufladkowaniem, czy etykietowaniem, z czym na co dzień mam kontakt w pracy i życiu osobistym. Bardzo dobrze znane mi są z własnego doświadczenia przytaczane przez autorkę przykłady o przekonaniach dorosłych i dzieci o tym "do czego jestem zdolny", "do czego się nadaję", "w czym mogę być dobry". Zgodzić się trzeba z opinią, że "To nikt inny, jak tylko my sami definiujemy granice swoich zdolności i możliwości. To przekonania w zdecydowanej mierze decydują o tym, czy podejmiemy jakiekolwiek próby działania, nauki, nabywania i rozwoju danej umiejętności.(...) Zestaw przekonań dotyczących własnych możliwości, zdolności i talentów zaczyna się formować w naszym życiu wcześnie.(...) wiedza o sobie pochodzi z kilku źródeł (...) Dziecko jest bezbronne wobec sądów otoczenia na jego temat, umieszczane są one w jego pamięci bez możliwości weryfikacji". I to moim zdaniem ma niezaprzeczalny wpływ na osiągnięcia dzieci w szkole i w późniejszym życiu. Informacje jakimi "nafaszerują" dziecko jego rodzice, dziadkowie, przedszkolanki czy nauczyciele ze zdwojoną siłą "kiełkują" w okresie dojrzewania. Z taką dorastającą młodzieżą pracuję na co dzień w jednym z zielonogórskich gimnazjów, usilnie przekonując ją, że matematykę da się lubić i jeżeli tylko się chce, można się jej nauczyć, a w opiniach uczniów ten przedmiot jest trudny, niezrozumiały i nudny. Rozmawiając z rodzicami tych uczniów na wywiadówkach, słyszę to samo, usprawiedliwiają oni swoje dzieci tłumacząc mi, że:
- "Jaś jest mało zdolny już od przedszkola", - "Kasia woli przedmioty humanistyczne, nie lubi liczyć", - "Mój syn ciągle powtarza, że nic nie rozumie, ja nigdy nie byłem orłem z matematyki więc nie mogę mu pomóc - ta cała matematyka jest taka skomplikowana", - "Wiedziałam, że Ola będzie miał kłopoty z tym przedmiotem, ja też nie lubiłam w szkole matematyki", - "Wiem, moje dziecko nie potrafi się skupić, gonię go do nauki, ale to leń!".
Te i inne komentarze wskazują na "wielopokoleniową" niechęć do przedmiotu. Jak to zmienić? Kolejny rok pracy w roli nauczyciela matematyki utwierdza mnie w przekonaniu, że poza szkołą najwięcej zależy od rodziców i ich doświadczeń. To oni jako pierwsi straszą szkołą zamiast zachęcać, to oni pozwalają na to, aby braki w wiadomościach pogłębiały się zamiast razem z dzieckiem przysiąść nad książkami i uzupełnić wiadomości lub po prostu je odświeżyć. Staram się wszystko zrozumieć - praca, pęd za pieniądzem, ale chyba lepiej jest zainwestować czas we własne dziecko i to jak najwcześniej. Okazuje się jednak, że o wiele łatwiej jest przyzwyczaić siebie i dziecko do trudności w nauce, tłumacząc je w wygodny dla siebie sposób. Jak zaradzić takim postawom, jak pomóc dzieciom uwierzyć w siebie i w swoje, bardzo często "drzemiące gdzieś tam" - możliwości? O tym również jest mowa w analizowanym przeze mnie artykule "Proces umożliwiania oznacza w rozwoju osobistym proces sięgania po i wykorzystania pełnego potencjału własnego i cudzego (...) metoda ta polega na stopniowym podważaniu i zmianie przekonań blokujących czerpanie z własnego potencjału".
Bardzo trudno jest trafić do ucznia, który jest głęboko przekonany o tym, że nigdy nie zrozumie i nie nauczy się matematyki, a ocena bardzo dobra czy dobra z tego przedmiotu jest czymś nieosiągalnym. Skąd u trzynastolatka tak duża świadomość swoich wad i zalet? Uważa, że nie potrafi się skupić, jest za mało zdolny, nie myśli logicznie, nie kojarzy, ma krótką pamięć, nie ma wyobraźni, ma kłopoty z liczeniem w pamięci, wszystko mu się myli i miesza, natomiast uwielbia koszykówkę, zna się na komputerach, pisze wiersze i już na pewno wie, że w przyszłości nie będzie miał nic wspólnego z matematyką. Skąd wie, czego jest w stanie się nauczyć, a czego nie przyswoi, skąd wie, że jest "typowym humanistą", dlaczego twierdzi ,że jest antytalentem matematycznym? W "pielęgnowaniu" tych cech główną rolę odgrywają tak zwane znaczące osoby, "(...) z którymi dziecko związane jest emocjonalnie, od których jest zależne, do których działań i słów odnosi swoje własne czyny i wypowiedzi (...)". Rodzice, nauczyciele i inne bliskie dla dziecka osoby mają niezaprzeczalny wpływ na poznanie i rozwój talentów oraz umiejętności. Wszyscy więc powinni zadbać o swobodne doświadczanie przez dziecko różnych dyscyplin, jego pozytywną samoocenę i wiarę we własne możliwości.
Proces umożliwiania i zastępowania wymaga dużej cierpliwości ze strony nauczyciela ale też - i to przede wszystkim samego ucznia, któremu trudno jest się zaangażować i uwierzyć w możliwość sukcesu. Bardzo często obserwuję uczniów; na początku ich edukacji w gimnazjum zapowiadam kartkówki z łatwych tematów tak, aby każdy z nich otrzymał na zachętę dobrą ocenę i co się okazuje? Dla uczniów dobrych kolejna piątka jest czymś normalnym, natomiast dla dzieci z trudnościami jest wielkim zaskoczeniem, oglądają swoją pracę, patrzą z osłupieniem na wystawioną ocenę, pytają czy będzie wpisana do dziennika, czy mogą wziąć i pokazać ją w domu. Bez sprawdzania arkuszy ocen już wiem, któremu uczniowi nauka matematyki przychodzi łatwo, a któremu sprawia kłopoty. W toku nauki uczniowie piszą trudniejsze sprawdziany, niektórzy się poddają, a otrzymane złe oceny tłumaczą na znane sposoby; ale są i takie dzieci, z którymi indywidualna praca przynosi małe sukcesy. Dużo zależy od tego czy dziecko chce i czy ma wsparcie w rodzicach, którzy powinni mobilizować je do systematycznej pracy. Na swoich zajęciach staram się poznać umiejętności dziecka, wspólnie dochodzimy do tego co uczeń lubi wykonywać, a co sprawia mu trudności, ćwiczymy rachunek pamięciowy, słucham go, pomagam mu wypowiadać się z użyciem słownictwa matematycznego. Jest trudno, ale moi uczniowie osiągają małe sukcesy, dzięki którym praca nauczyciela daje satysfakcje. Szkoda tylko, że klasy są tak liczne, godzin matematyki za mało, a pieniędzy na dodatkowe zajęcia w szkole - wcale.
Katarzyna Brzezińska Gimnazjum nr 6 w Zielonej Górze |